Jeśli ktoś pyta mnie o mój ulubiony kierunek podróży, z reguły trudno mi się zdecydować i wskazać jedno miejsce. Gdyby jednak spojrzeć na to pod kątem liczby odwiedzin, moja top lista państw ułożyła by się sama, a jej niekwestionowaną królową zostałaby Norwegia. Bo dokładnie w momencie, gdy ten wpis pojawi się na na blogu, ja – już po raz szósty zawitam na norweskim terytorium, tym razem eksplorując okolice Tromso w poszukiwaniu zorzy i wielorybów. Trzymajcie kciuki, aby efekty były lepsze niż w marcu.
Zanim jednak zorze i wieloryby wróćmy do wyprawy na Svalbard i tego, co oferuje ten arktyczny półwysep. O tym, kiedy warto lecieć do Arktyki pisałam w osobnym poście z informacjami praktycznymi, jednak i tym razem podtrzymuję swoją decyzję – początek czerwca okazał się strzałem w 10! Po pierwsze z uwagi na łagodniejszą pogodę. Po drugie, nadal mieliśmy szansę na zobaczenie niedźwiedzia na krze (część lodu nadal nie stopniała). Po trzecie z uwagi na dzień polarny, który pozwala całą dobę eksplorować ten niezwykły teren.
Kolejnym strzałem w 10 okazała się forma wyprawy, czyli rejs. Jestem przekonana, że gdyby nie to i gdyby nie zasługa doświadczonej załogi i kapitanki, nie mielibyśmy okazji zobaczyć niedźwiedzi czy pływać w towarzystwie białuch, ale od początku.
Svalbard – co zobaczyć
Longyearbyen
Stolica Svalbardu i główna osada całego archipelagu. To właśnie tu, z uwagi na pobliski port lotniczy, rozpoczyna się większość wypraw.
Longyearbyen zostało założone w 1906 r. przez John Munroe Longyear – właściciela Arctic Coal Company of Boston, a pierwszymi mieszkańcami tej nietypowej miejscowości było 25 górników pracujących w tutejszej kopalni węgla kamiennego. Z czasem dołączyły do nich kobiety i dzieci. W 1917 r. osada liczyła już 141 mieszkańców. Rok wcześniej kopalnię i samą osadę odkupiła norweska firma Store Norske Spitsbergen Kulkompani. Napływ ludzi niezwiązanych z wydobyciem węgla rozpoczął się w ostatnich dwóch dekadach XX w. Dziś w miasteczku mieszka ok. 2100 mieszkańców, głównie Norwegów, choć na ulicach tej małej arktycznej “metropolii” można spotkać osoby z 50 różnych krajów.
Mimo, że całe Longyearbyen da się obejść w godzinę, jest kilka miejsc, którym warto poświęcić więcej czasu. Jednym z nich jest Svalbard Kirke – niewielki kościółek górujący nad miastem, który tak naprawdę stanowi centrum życia społeczności lokalnej. To właśnie tu – poza ceremoniami religijnymi – odbywają się m.in. koncerty czy prelekcje.
Co ciekawe budowa kościoła na Svalbardzie rozpoczęła się w 1921 r. Świątynie nie przetrwała jednak II wojny światowej. Nową zaczęto stawiać dopiero w 1957 r.
Globalny Bank Nasion
Jadąc z lub na lotnisko taksówką, warto poprosić kierowcę, by zatrzymał się przy Globalnym Banku Nasion. Otwarty w 2008 r. obiekt, w części wbudowany w wieczną zmarzlinę jest domem dla setek tysięcy nasion roślin z całego świata i jest symbolem globalnych wysiłków na rzecz zachowania bioróżnorodności. Z uwagi na swoje kluczowe znaczenie nie można do niego wchodzić. Warto jednak zobaczyć go z zewnątrz.
Poza wyżej wspomnianymi miejscami w Longyearbyen polecam jeszcze udać się do:
- Svalbard Museum, w którym poznacie historię archipelagu, dowiecie się więcej na temat wydobycia węgla czy tutejszej fauny i flory
- North Pole Expedition Museum, gdzie nie brakuje eksponatów, fotografii czy map prezentujących upór człowieka i jego chęć eksplorowania Bieguna Północnego
- Store Norske Spitsbergen Gruve 3, gdzie czekać będzie na was zwiedzanie kopalni węgla.
Longyearbyen – gdzie zjeść
Mary-Ann’s Restaurant
To jedno z tych miejsc, które trzeba odwiedzić, jeśli chce się skosztować miejscowych specjałów. W restauracji o niecodziennym wystroju obuwie zostawia się w korytarzu, ale za to poza możliwością skosztowania lokalnego piwo, będziecie mieli okazji sprawdzić także jak smakuje mięso renifera czy wieloryba.
Karlsberger Pub
Pub, w którym znajdziecie trunki z najróżniejszych stron świata. Podobno nie brakuje tu starszych roczników. Jeśli preferujecie lżejsze specjały, polecam skosztować lokalnego piwa.
Fruene AS
Kolejna kawiarnia na liście, tym razem polecana ze względu na pyszne cynamonki, które w połączeniu z gorącą kawą stanowią idealną propozycję na drugie śniadanie. To tu kupicie również wymyślne czekoladki w kształcie niedzwiedzi!
Café Huskies
Przytulna kawiarnia, w której warto spróbować gorącej czekolady. Poza standardowym kawiarnianym menu – kawy, herbaty i wypieki, spotkacie tu również pieski rasy husky oraz będziecie mieli okazję zakupić pamiątki.
Okolice Longyearbyen
Jeśli będziecie mieli więcej czasu na zwiedzanie okolic Longyearbyen polecam wybrać się na kilka pieszych wycieczek. Trasa pierwszej z nich wiedzie na okoliczną górę, z której rozpościera się widok na panoramę miasta. Drugi szlak wiedzie wzdłuż głównej drogi w kierunku Svalbard Husky AS – miejsca, gdzie organizowane są psie zaprzęgi.
Pamiętajcie jedynie, że wychodzenie poza główną część osady za każdym razem wiąże się z koniecznością posiadania broni. Jeśli sami nie posiadacie odpowiedniego zezwolenia, skorzystajcie ze wsparcia doświadczonego przewodnika.
Barentsburg
Druga pod względem wielkości osada na Svalbardzie, zamieszkiwana jest przez ok. 470 osób, głównie rosyjskiego i ukraińskiego pochodzenia. Większość z nich to pracownicy kopalni. Choć Barentsburg dzieli od Longyearbyen zaledwie 60 km, pomiędzy miasteczkami nie ma drogi. Zimą najłatwiej dotrzeć tu na skuterach śnieżnych, zaś w cieplejszej części roku od strony morza.
Nazwa Barentsburg pochodzi z 1920 r., kiedy to holenderska firma NV Nederlandsche Spitsbergen Compagnie kupiła to miejsce i nadała mu nazwę na cześć żeglarza Willema Barentsa, który w 1596 r. odkrył północno-zachodnią część Spitsbergenu. W I poł. XX w. Barentsburg został sprzedany radzieckiej spółce państwowej Arktikugol, a od upadku Związku Radzieckiego społecznością zajmuje się rosyjska spółka państwowa Trust Arktikugol.
Górnicza osada została niemal zrównana z ziemią podczas II wojny światowej, a budynki, które dziś stanowią krajobraz Barentsburg, są stosunkowo nowe. Mimo to w miasteczku nadal można poczuć ducha dawnego ustroju, a przed budynkami w samym centrum stoi popiersie Lenina.
Mimo swoich skromnych rozmiarów Barentsburg ma własną elektrownię węglową, szpital, hotel, szkołę, przedszkole, obiekty kulturalne i sportowe. W mieście znajduje się również stacja badawcza, a także jeden z dwóch rosyjskich konsulatów generalnych w Norwegii.
Pyramiden
Druga, obok Barentsburga, osada rosyjska na Svalbardzie. I choć z pozoru przypomina kolejne górnicze miasteczko – są tu domy, ulice czy budynki przemysłowe – jednej rzeczy brakuje: mieszkańców.
W latach 80. w Pyramiden mieszkało ponad 1000 osób. Miasto zostało założone przez Szwedów w 1910 r., a następnie sprzedane Związkowi Radzieckiemu w 1927 r. Nazwa miasta pochodzi od górującej nad nim góry, która swoim kształtem przypomina piramidę.
Rosyjska firma górnicza Trust Arktikugol (ta sama, co w Barentsburgu) zamknęła tutejsze kopalnie w kwietniu 1998 r. – po 53 latach nieprzerwanej działalności. Malejące ceny węgla, trudności z wydobyciem i katastrofa rosyjskiego samolotu w Operafjellet, w której zginęło 141 osób, przyczyniły się wycofania się Rosjan z tego terenu. Do dziś część budynków wewnątrz wygląda tak, jakby mieszkańcy jedynie wyjechali.
Co ciekawe, Pyramiden rozwijało się zgodnie z radzieckimi ideami społeczeństwa. Była stacja benzynowa, szklarnia i gospodarstwo rolne, szkoła, przedszkole, hotel, restauracja, właściwie „wszystkie udogodnienia”, jakich można było potrzebować. W centrum Pyramiden, podobnie jak w Barentsburgu, nadal znajduje się popiersie Lenina, a wokół niego ciągle rośnie trawa, która kiedyś była importowana aż z Syberii.
Ny-Ålesund
Ny-Ålesund jest najbardziej wysuniętą na północ osadą na świecie, położoną na 79 stopniu szerokości geograficznej północnej w północno-zachodnim regionie Spitsbergenu, Svalbard. Ny-Ålesund pierwotnie była osadą górniczą, która została założona w 1916 r. Od końca lat 60. główną działalnością w Ny-Ålesund są badania naukowe. Obecnie jest to stacja badawcza z naukowcami z ponad 10 różnych krajów, w której przez cały rok mieszka tylko ok. 40 mieszkańców. Jednak latem, gdy aura jest bardziej łagodna, liczba ludności wzrasta nawet do ok. 150 osób.
Osada ma własne lotnisko, port, muzeum, najdalej na północ wysuniętą pocztę na świecie i sklep z pamiątkami. W osadzie nie ma ofert zakwaterowania dla turystów.
Fjordy
Choć obserwowanie ludzkiego życia na Svalbardzie to pewnego rodzaju ciekawostka, mało kto wybiera się tu głownie w tym jednym celu. Bo tym, co tu głównie przyciąga jest natura. A obserwowanie jej z perspektywy wody to jedna z najlepszych opcji.
Trygghamna i Ymerbukta
Trygghamna to 6-kilometrowa zatoka na północnym brzegu Isfjorden, na wschód od Protektorfjellet i oddzielona od Ymerbukty łańcuchem górskim Värmlandryggen. W XVII w. była używana głównie jako port dla wielorybników.
To właśnie tu, u brzegów Trygghamny, udało nam się dostrzec niedźwiedzie polarne. Liczba mnoga nie jest przypadkowa, bo po ciągle pokrytym lodem lądzie maszerowała matka z dwójką młodych.
Z kolei w sąsiedniej zatoce – Ymerbukcie mieliśmy szansę podziwiać wpadający do zatoki lodowiec. Esmarkbreen, bo o nim mowa, ma ok. 6 km długości i nawet widziany z pewnej odległości robi piorunujące wrażenie. Szczególnie, gdy u jego podnóża wylegują się foki!
Borebukta
Kolejna zatoka, w której można podziwiać nie tylko majestatyczne lodowce, ale podobno również odradzające się kolonie morsów. Nam to ostatnie się nie udało (choć morsy widzieliśmy dwa razy – w samym porcie i na plaży przy Longyearbyen), ale Borebuktę zapamiętam jako najbardziej arktyczny z krajobrazów tego wypadu.
Billefjorden
Centralny fiord z trzech odgałęzień Isfjorden. Ma 30 km długości i od 5 do 8 km szerokości i prowadzi do Pyramiden. Naszym celem nie było jednak dopłynięcie do dawnej rosyjskiej osady, bo w czerwcu zatoka była jeszcze mocno pokryta lodem, a jego łamanie jest zabronione. Liczyliśmy na spotkanie białuch. I po kilku godzinach rejsu ok. 4 nad ranem udało się. Tego dnia przywitał nas nie jeden osobnik, a całe stado. Te ważące nawet do 1,5 t ssaki, nazywane też walami białym pochodzą z rodziny narwalowatych. Podziwianie ich charakterystycznych białych grzbietów, co jakiś czas wynurzających się z wody było, obok możliwości zobaczenia niedźwiedzia polarnego w jego naturalnym środowisku, jednym z lepszych doświadczeń nie tylko tej wyprawy, ale i wszystkich dotychczasowych podróży.